Taki konkurs to już coś, nie spodziewałem się, że na tym forum jest tylu sympatyków Malczewskiego!
Z tą paletą to chyba trzeba by popatrzeć czym malował nauczyciel Malczewskiego, Jan. Dziwne, zauważam u nich, jak i u wielu malarzy końca XIX, że nie używają oni vermilionu (czy jak kto woli cynobru, HgS) do malowania karnacji. Może to z przeświadczenia, że siarczek rtęci pomieszany z bielą czarnieje? Może to podła jakość tej farby w tamtych latach nie przysporzyła jej sympatyków? W każdym razie widzę ją u Matejki dobrze pokrytą kraplakiem. Znaleziono u niego jedynie parę tubek tej farby, a na obrazach Malczewskiego króluje jako soczysta czerwień maków wśród intensywnej chromowej zieleni traw i zbóż. Matejko jako czerwieni najczęściej używał czerwieni pozzuoli i różu weneckiego, u Malczewskiego zidentyfikowano czerwień żelazową, więc któraś z tych ziem. Ercollana to chyba ziemia pomarańczowa z Herkulanum, może nazwa wzięła się z wyżarzonej przez wulkan ziemi??

Żółcień chromowa była w czasach Malczewskiego na topie, jego mlecze to właśnie ta farba, w odróżnieniu od Van Goghowych słoneczników, nie zmieniła koloru. Matejko natomiast, ufał żółtym neapolitankom i słusznie bo to trwały kolor, można mieszać z ziemiami czerwonymi, bielą i stworzyć koloryt skóry. Zastanawia mnie jak to jest u Malczewskiego z zieleniami.

Niby w większości to zieleń chromowa Cr2O3, a wydaje się jakaś taka za jasna w porównaniu z teraźniejszymi, zimno-tępymi odmianami. Indygo to nie wiem, ale pruski to chyba ulubiony jego kolor. Z czerwieniami daje fajne fiolety.
To dobrze przemyślana paleta. Tylko potrzebne kolory, zero udziwnionych mieszanek fabrycznych, droższe farby. To wszystko, jak i wiele innych aspektów dodanych do siebie, sumuje się dobrym stanem zachowania obrazów, niezmiennością kolorów i blaskiem z nich bijącym.
Co do tych kradzionych obrazów Zibieliusie, to myślę, że wiele jednak do nas nie powróci (bo co łup wojenny, to łup i nasze! -tak tłumaczą), a jeśli już są to gdzieś w specjalnych domowych kapliczkach (tekst z polskiego filmu "Vinci") gdzie chodzi się po kryjomu, żeby napawać się nimi.

Ciekawe ile jest jeszcze nie posprzątanych strychów z gnijącymi deskami Cranacha, zawilgoconymi płótnami szkoły Rubensa i obrazami "wielkich" wiszących u jakiejś babci, która ma to za zwykłe mazidło? A ile spłonęło? Ile szlag trafił w różnych zawieruchach militarno-okupacyjnych, których nam nie szczędzono? To pole popisu dla świetnego fałszerza malującego rzekomo odnalezione w "stylu".